historyczna rycina obrazująca powstanie

Podgórskie ślady powstania krakowskiego

Trudno byłoby znaleźć w naszych dziejach powstanie, które wybuchło tylko dlatego, że powstańcy nie mogli otworzyć bramy, by je odwołać. A przecież nie jest to fantazja. W Krakowie, gdzie nie takie cuda się zdarzają, 22 lutego 1846 roku przerażeni przywódcy musieli oglądać z okien walki, na które nie mieli żadnego wpływu. Na dodatek, ponieważ nikt nie wiedział o ich istnieniu, w innej kamienicy ukonstytuował się nowy Rząd Narodowy.

Nie minął tydzień, gdy pojawił się jeszcze następny. W ten sposób na krakowskim Rynku urzędowały trzy ciała ustawodawcze, usiłujące się na przemian aresztować lub przynajmniej odebrać sobie pieczątki i sztandary. Pogodzili ich dopiero Austriacy, wkraczając do miasta 4 marca.   

Historia ta jest zupełnie jak z bajki. Otóż zimą 1846 roku miało wybuchnąć w Polsce powstanie. Szykowano je już od dawna, kłócąc się o przywództwo i rozdzielając nieistniejące jeszcze ministerstwa. Gdy dowiedzieli się o tym zaborcy, postanowili stłumić je w zarodku. I faktycznie, po fali aresztowań powstanie odwołano. Pech chciał, że zaraz po tym w Krakowie wprowadzono stan oblężenia. Austriacy rozlokowali się na Rynku, kazali pozamykać wszystkie bramy domów i odebrali klucze. W ten sposób niedoszły Rząd Narodowy został zamknięty w jednej z kamienic i nie mógł powiadomić grup w terenie, że już po wszystkim. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, 22 lutego niezorientowane grupki powstańców zaczęły atakować Austriaków. Ponieważ robiły to bez żadnego konkretnego planu i z różnych stron, Austriacy doszli do wniosku, że oblega ich jakaś wielka armia i lepiej się wycofać, póki to jeszcze możliwe. Kraków stał się wolny. Dopiero teraz przedstawiciele Rządu Narodowego mogli wyjść z kamienicy i ogłosić, że przecież powstanie zostało odwołane. Niestety, na taką deklarację było już za późno. Zryw musiał trwać.

Na domiar złego ruszyli się chłopi. Nie bardzo wierząc w rewolucję robioną przez „panów”, dali się przekonać zaborcom, że szlachta zbiera się, by ich wyciąć. W Galicji nie płaciło się podatku bezpośrednio. Najpierw zbierał go właściciel majątku, a dopiero potem odprowadzał do fiskusa. Stąd płacenie podatków kojarzyło się chłopom nie z cesarskim urzędnikiem, tylko z polskim panem. Nie trzeba było chłopstwa długo namawiać, by uderzyło na dwory.  

 Tymczasem w Krakowie biegło powstańcze życie. Przez dwa tygodnie kłócono się, radzono, debatowano. Powoływano i odwoływano urzędników, wydawano odezwy, urządzano zamachy stanu. Nie zapomniano też o przedstawieniach patriotycznych w teatrze ani o wydaniu nakazu, by, zamiast słowa „pan” używać terminu „obywatel”. Na koniec wysłano powstańcze siły zbrojne, by odszukały Austriaków. 30 kilometrów od miasta, pod Gdowem, doszło do starcia. Polska kawaleria uciekła od razu, nie czekając na wynik bitwy, piechotę zepchnięto pod cmentarz i wybito. 

Mimo krótkiego czasu trwania i żałosnego końca powstanie to zaowocowało kilkoma znaczącymi skutkami. Przede wszystkim zapoczątkowało tzw. Wiosnę Ludów, która dwa lata później przetoczyła się przez całą Europę. Dla stronnictw zachowawczych stało się jasne, że jeśli nie dogadają się z zaborcami, to mogą skończyć z głowami na pikach. Rewolucji 1846 roku zawdzięczamy więc politykę ugody, a co za tym idzie, autonomię galicyjską i bujny rozwój Warszawy w przededniu powstania styczniowego. Z drugiej strony, dla radykałów stało się jasne, że dopóki  chłopi nie poczują się Polakami, żadnego powstania nie da się wygrać. Miał się o tym przekonać jeszcze Piłsudski w 1914 roku, gdy chłopi kryli się po lasach na widok jego strzelców z orzełkami na czapkach.  

W powszechnej świadomości z tego okresu przetrwały tylko dwie postacie — Jakub Szela i Edward Dembowski. Pierwszy z nich to archetypiczny przykład przywódcy ludowego, którego niezadowolenie społeczne wyniosło do najwyższych zaszczytów. W pewnym momencie zaczął dla władz austriackich stanowić większe zagrożenie niż skłóceni przywódcy powstania krakowskiego. Na kontrolowanych przez siebie ziemiach zorganizował coś w rodzaju chłopskiego państwa, z własną siłą zbrojną, aparatem sądowniczym i administracją. Namawiał do niepłacenia podatków, a przecież nie o to chodziło naddunajskiej monarchii, która wywindowała go tak wysoko. Koniec jego był więc szybki i smutny. Wezwany do Tarnowa, został aresztowany i wywieziony na tereny Bukowiny, gdzie dostał kawałek niespecjalnie urodzajnej ziemi. Tam zmarł w zapomnieniu, choć pamięć o jego wyczynach nadal jest żywa, a nawet przeżywa pewien renesans popularności w ramach lewicowej mody na tzw. ludową historię Polski.

Jednak o wiele ciekawszą postacią był Edward Dembowski. Dzięki swemu bogactwu, inteligencji i żarliwości łączył w sobie cechy Jamesa Bonda i Che Guevary. Gdyby dane mu było urodzić się w innym miejscu i czasie, zapewne stałby się jedną z kultowych postaci naszej cywilizacji. Miał nieokiełznaną energię. Pisał, drukował, przemierzał cały kraj, organizując siatki i spiski. Był mistrzem charakteryzacji — omijał wszelkie zasadzki, przechytrzał podwójnych i potrójnych agentów. W czasie, gdy szukała go cała carska policja, zatrudnił się jako lokaj u gubernatora i wykradał mu z sejfu  dokumenty.

Gdy tylko wybuchła rewolucja, udał się do Wieliczki. Tam sformował z górników oddziały i przyprowadził je do miasta. W nagrodę został sekretarzem dyktatora Tyssowskiego. Jego pierwszą pracą było wyrzucenie z gabinetu profesora Wiszniewskiego, który zakradł się nocą do siedziby rządu i ogłosił „naczelnikiem narodu polskiego”. Dzięki interwencji Dembowskiego, Wiszniewski był nim tylko parę godzin, tak że większość krakowian przespała jego kadencję, nawet o tym nie wiedząc.

Dembowski nadał odezwom rządowym radykalny charakter. Powstanie zaczęło nabierać rozmachu i może coś by z tego było, ale wysłany w teren oddział wpadł w pułapkę pod Gdowem. Dembowski sformował następny. Tym razem wyprawa skończyła się tuż za rogatkami, a od jednej z pierwszych salw zginął on sam.

Tak wydarzenia te opisał w mającym się ukazać już niedługo „Leksykonie Podgórskim”, Piotr Hapanowicz: „Wiadomość o zbliżających się do miasta wojskach austriackich, a przede wszystkim o oddziałach chłopskich, działała paraliżująco na mieszkańców Krakowa. Dembowski chciał zachęcić włościan do udziału w walce po stronie polskiej. Odwołując się do uczuć patriotycznych i religijnych chłopów, 27.02. zorganizował wielką procesję, na której czele wyruszył spod kościoła Mariackiego do Podgórza z zamiarem dotarcia do Wieliczki. Po południu tego dnia procesja, po przejściu prowizorycznego mostu na Wiśle, zatrzymała się na podgórskim rynku przed kościołem, gdzie jeden z duchownych wygłosił przemówienie, po czym ruszyła traktem w kierunku Wieliczki. Na jej czele kroczył E. Dembowski ubrany w sukmanę chłopską, w krakusce na głowie, z bronią za pasem i z krzyżem w dłoni. Procesja w Podgórzu napotkała oddział austriacki, który otworzył ogień do manifestantów, Dembowski zginął od kuli austriackiej u wylotu ul. Rękawka do Rynku. Poległo także 27 uczestników procesji. Zostali oni pochowani wraz z Dembowskim w zbiorowej mogile na pobliskim Starym Cmentarzu Podgórskim”.

Śmierć Dembowskiego była ogromną stratą, bo oprócz niego już prawie nikt nie wierzył w powstanie. Cała reszta rządu skorzystała z jego nieobecności, by zryw zakończyć. Po wydaniu buńczucznej odezwy, oglądnięciu patriotycznego spektaklu oraz odbyciu defilady wojsko powstańcze wyszło z Krakowa i złożyło broń. Na drugi dzień wkroczyli do miasta Rosjanie, a potem Austriacy. Ostatni skrawek jako tako wolnej Polski w postaci Rzeczypospolitej Krakowskiej uległ likwidacji.

Dziś na Starym Mieście, gdzie rozgrywały się walki uliczne w dn. 22 lutego 1846 r. mamy tylko tablicę na Kamienicy Szarej, w której obradował Rząd Narodowy. Lepiej pod tym względem wygląda sytuacja na naszym Podgórzu, gdzie jest nie tylko ul. Dembowskiego, ale i jego popiersie na pl. Lasoty — dzieło krakowskiego rzeźbiarza Jerzego Potępy. Ponadto mamy tu jeszcze monument na grobie Dembowskiego i jego towarzyszy na Starym Cmentarzu Podgórskim, gdzie co roku, w rocznicę wydarzeń z 1846 r., składane są kwiaty. 

Maciej Miezian

Dembowski Edward